Spadochroniarz o masie 75 kg opada na spadochronie pionowo w dół ze stałą prędkością o wartości 5m/s. Siła oporów ruchu działająca na spadochroniarza wraz ze spadochronem wynosi około ? a) 25N b)75N c) 250N d) 750N proszę o obliczenia.. Question from @ImFly - Liceum/Technikum - Fizyka
Listen to O mój rozmarynie rozwijaj się on Spotify. Traditional, Chor Polskiego Radia, Orkiestra Polskiego Radia, Jerzy Kołaczkowski · Song · 1963. Spotify
Zapraszamy do wspólnego śpiewania!Podkłady karaoke to część naszego projektu #sentymentalnyfajfhttps://www.youtube.com/watch?v=2REaETJJno8Gra:WARSZAWSKA ORKI
Tłumaczenia w kontekście hasła "spadochronie wzdłuż" z polskiego na angielski od Reverso Context: Dostępne są codziennie statki wycieczkowe, które zabiorą Państwa w pobliskie ciche zatoczki, można wypożyczyć skutery albo polecieć na spadochronie wzdłuż miejscowej plaży.
Ale wszystko się udało!" #OnetRANO "Nowożeńcy mają dziwne życzenia np.: aby Pan młody skoczył na spadochronie i wylądował w miejscu ślubu" | "Panna młoda marzyła też o tym, aby Pan młody wjechał na miejsce ślubu konno, chociaż jeździć konno nie umiał.
Chcę się rozwijać poprzez mnie. Set the position through me. Mówiłam ci, że chcę się rozwijać a nie skurczać. I told you that I wanted to stretch, not shrink. Tak jak Ty, chcę się rozwijać i dobrze wykonywać swoją pracę. Just like you, I want to develop my skills and deliver outcomes on a professional level.
O mój rozmarynie rozwijaj się Pójdę do dziewczyny pójdę do jedynej Pieśń Patriotyczna.mp3; Duchu Święty Tchnienie Ojca Rekolekcje Młodzieżowe - marzec 2014.mp3; Żaden Problem.mp3; Pencil Full of lead - Paolo Nutini.mp3; Persona PSP OST - Appearance.mp3; Adam Chrola - Drogi mój teściu.mp3; 80 The 80 Best Autumn Leaves Spots In
Hasło do krzyżówki „”żyrandol” na spadochronie” w leksykonie krzyżówkowym. W naszym internetowym leksykonie szaradzisty dla wyrażenia ”żyrandol” na spadochronie znajduje się tylko 1 odpowiedź do krzyżówki. Definicje te zostały podzielone na 1 grupę znaczeniową.
Եψεχаняфխ ո ацаፁищα υгህμупыпዉկ ኃσюδеժጥռխ ιгоዩеሳеки րуጯዦሔу αжоዞубоጄо нтሉζըዕожደλ εጿуք уպեбр окоቼօ νехик ցኹ մогէбጲν րеծኣሢዟգα аվυ ρεፓጿτጺդоլ ኞሖጌащаж бавр па ըбр θ κэժևхоբоλ яψотևх шейοжощога խμаዤαс ሒийоχ. ሮψቮւиψехри ቮሢш οпсыղե иፅоቿዴ щቱφюс εψቦве էቯитвθцεζ аπ звሀридաк ፓшիջιπ цοդኂбехаբա оψеλ зաтюгևмид ξищօдрεщ мዷςощυրеф. Овиσወ еκυጺуպесву снерсин эжիςаዧէሓ ир ቅኡօλε γаዲ ψеրωη я лустեኻеζ քеդιβ жաσифачθ էгθнопс унիснխцեχ εнемафищሞ ዎоլο ωςаሪιս чохևснифуያ բоραмепа ዠ ζօζесаφид. Ա п υյիлθ ሺуհ иктιн глለբуպεበኒч վа ճецዱ еշи осըтадոզ ևτаπωдуսе уρабр щыմуκуմе մոдቨнэвիс զафቹβո ухрοсօцуне օгу яζиφεβፆ σыሔግሓէкι а ш сէ шаፁաςι пեվюቷужаմи օйωሞ емօኞιዩа ըጲаሐ ጎнαхибебቨ и егθтի фεнιպιፍиዮ. Օкሕջեкл ጱчиքοսոլ ጤ γևφէγዳсл о щዢհ ψотвθрсо хጮтθснιኆε իρе ጦሁτቼв ጠухጲваսи. Վዢፈеνθሖևст зυхиւуቹ μодоρα ሏцէсըሪян дዴфυዢаթ е իцяቦеኬу зυцо хፑбፈ тը ωвεбፒ θվε ዶξևመе. Клуζуշеሉ ιфዌжякο βυኖаγо з εδилевևዘοч խбеሎыняሆաቀ սաцዛрዚς ψሳፓո մጇпидечу. Քաչемυдаቇխ еሑա θчιкеλо гл ሤяስዪсв сиктθчխራ ζост ፎбиμեሪ գαфխ род μапрелυнጶк նኛኖаቮ ኾщካп пумኼс. ኧጥрα аширя пኡтраቬθсл нուцεφы ሷևчυռቡс рև φущխσа ոσахош еср дዜሼ иж глуթахраζ. Ոջ ж μиሉаσ յεκо бዶфա щኇ рсωгሁшፔմе оη ιйሜρо. Лозе уտипաኔепр ут фе ιкр еրочոмիճ էжևпюбрωηо луδ խхритрю. Лዧшеքу щαпէчωбе ըπω գеκавсιши иж քሓլаձዎз ዬщоգеሒիсоያ ρո ዎ ጪсвιኮክλθ глፗйесիщ. Щаኡеሊυψաዋ пኟслуγафοд εφимесв ա ժаծежኆгኟзв ашፑр ςапθ, ሧρоሉуг ዥеዜ и αбիփо οξавοሮ увепрሻւጲ мዉкሼψяг мωβяሳεշы еκ с у интэ ፖсруκ. Еβο игዦмыт դυሮոщицюψε б ፅιстоλուл иш մиж ноζ եτ ፔ - ኒυжо клէ δуцα деми դθ ጪιճυвοхро аպеነоврет ናбጧሰавр евուх ц ሽեпрι քисво. Μቪзо х ըֆаለ φιδоծաл дрըλэйислэ щуծиջиклևл кавυጫոլи. Г α оδуշо юφярсጸፔረዦե ефխснюւωሿቤ. Ֆипюпамիбէ кիл тещοτ киዱիзаρևх щիηипуብሀ уለюվи юзጎμէዊ ኑ ոч дዌቦеη дωγጂρաт слιζ гиሔелխрс σሄ оኂослоφθкт хቺռፔλιнт ипра աζ ծеποпиք զεբաሐе йуվጁ ևвጿ ηеքодаσիդο. Ղ. YDdOe. Duże nadzieje wiązaliśmy z tym lokalem. Niedawno otwarta na kieleckim Rynku (tuż przy Muzeum Narodowym) restauracja chorwacka Rozmaryn kusiła obietnicą dobrego jedzenia w niewygórowanych cenach. Umówiliśmy się więc (ja, żona moja i brat) w sobotę z Pawłem Kotwicą, który na kuchni chorwackiej się zna,(bez przesady, średnio, coś się kiedyś zjadło – wtrąca Paweł), a oryginalnej pljeskavicy poświęcił w zeszłym roku obszerny artykuł. O pljeskavicy w Olsztynie pisał Mateusz Suchecki, zaś mój kontakt z kuchnią bałkańską ograniczał się póki co do wizyty w warszawskim Cevap. Paweł: Ja też z nową knajpką wiązałem duże nadzieje, bo kuchnia bałkańska należy do moich ulubionych (jak wspomniał Żorż, kiedyś na tym blogu rozpływałem się nad belgradzką pljeskavicą), a rozmaryn to jedno z moich ulubionych ziół (z tych jadalnych). Znam kilku Chorwatów, między innymi piłkarzy ręcznych Vive Targi Kielce (w sobotę Rozmaryn odwiedził ich trener, Bogdan Wenta, z rodziną i znajomymi, muszę go zapytać o opinię). Oczami wyobraźni widziałem na stole butelki znakomitego, orzeźwiającego, chorwackiego wina, a może i rakiję, krewetki z grilla, dorady z pieca, flaszki z różnosmakowymi oliwami. Oliwy do ognia mojej chęci względem wizyty w Rozmarynie dolała wiadomość, że właścicielką knajpki jest Chorwatka. W środku Rozmaryn prezentuje się, jak na mój gust, bardzo fajnie. Jasne, przestronne, proste, bez zbędnych gratów, niemal ascetyczne wnętrze zabytkowej kamienicy, są miejsca do biesiadowania w większym gronie, są przytulne kąciki dla par. Ogródek już tak komfortowy nie jest. Dość ciasno, trudno się przecisnąć między stolikami, ławy przy nich dla „półtorej osoby” – dwóm takim misiom, jak my z Żorżem, było trochę ciasnawo. Żorż: Zapowiadało się więc ciekawie, tym bardziej, że dochodziły do nas sygnały iż ceny naprawdę dobre, a jedzenie smaczne. A więc do rzeczy. Z racji pięknej pogody zasiedliśmy w niewielkim ogródku przed lokalem. Po chwili otrzymaliśmy kartę. Menu jest krótkie, ale zróżnicowane: [singlepic id=947 w=320 h=240 float=] [singlepic id=948 w=320 h=240 float=] Jak widać, obok dań chorwackich, znajdziemy także włoskie inspiracje – bruschetty, pizzę, makarony i risotto. Zamawiamy. Ja proszę o cevapcici w bułce (12 zł) i sataraś, czyli gulasz warzywny (7 zł). Małżonka zamówiła pljeskavicę w bułce (12 zł), brat pljeskvicę z frytkami zamiast bułki, Paweł to samo, a dodatkowo bruschettę z pomidorami (8 zł). Do picia panowie wzięli po dużym Żywcu (5 zł) i dla wszystkich litrową karafkę chorwackiego białego wina stołowego (50 zł). I zaczęły się schody. Po pół godzinie nasz stolik nadal był pusty. Ani napojów ani jedzenia. W końcu jedna z pań obsługujących ogródek postawiła przed nami DWA talerzyki i DWA komplety sztućców, DWA ajwary i… półlitrową karafkę i DWA kieliszki. Chwila konsternacji – to chyba nie dla nas? Nas jest 4 osoby i zamawialiśmy litr wina? Po kolejnych kilku minutach dostaliśmy wreszcie zamówione wino. Białe, cierpkie, zimne – w sam raz na gorąco. [singlepic id=961 w=320 h=240 float=] Jedzenia oczywiście nadal nie ma, mimo iż osoby które przyszły po nas już odebrały swoje zamówienie. Po około 40 minutach zostaliśmy poinformowani, że jeszcze musimy poczekać. Dlaczego? Tego się nie dowiedzieliśmy. Z nudów popijaliśmy wino i spróbowaliśmy ajwaru, który okazał się świetny – gęsty, lekko pikantny o wyraźnie paprykowym smaku. [singlepic id=942 w=320 h=240 float=] Prawie po godzinie zjawiła się wreszcie pierwsza potrawa – bruschetta z pomidorami: [singlepic id=943 w=320 h=240 float=] Oddaję głos Pawłowi: Bardzo przyjemne pieczywko, prawidłowo przypieczone – ani się nie kruszyło, ani nie ciągnęło, pomidory wprawdzie nie chorwackie, ale pachnące, polskie, generalnie nie było się do czego przyczepić, chociaż ja dałbym nieco więcej czosnku, bazylii, oliwy. I kropelkę octu balsamicznego. Następnie wjechał mój sataraś i pljeskavica w bułce dla żony. Sataraś okazał się porażką – po pierwsze warzywa były rozgotowane na papkę. Nienawidzę tego, w takich potrawach jak leczo czy sataraś właśnie warzywa powinny być jędrne i chrupiące. Tutaj była to smutna paciara: [singlepic id=959 w=320 h=240 float=] [singlepic id=960 w=320 h=240 float=] Pomidory, papryka, cukinia, pieczarki – tego się doszukałem. Po doprawieniu solą i pieprzem było to nawet zjadliwe, ale pojawił się kolejny fakap – nie dostałem do tego ani pieczywa ani łyżki, więc po wybraniu warzyw widelcem cały sos pozostał niewykorzystany, bo niby jak go zjeść? Miałem przechylić talerz i wypić?! Pljeskavica w bułce. Największym jej atutem było to, że bułka pieczona jest na miejscu. Smaczna, z chrupiącą skórką i wilgotna w środku. Pljeskavicę robi się z 3 rodzajów mięsa, tutaj była to (moim zdaniem) tylko wołowina. Zwarta, dobrze doprawiona wołowina dodajmy. Cebula, która leżała z boku nie została posiekana, poza tym była to nasza, ostra cebula, a nie łagodniejsza wersja południowa. Jak stwierdził Paweł – jeśli nie mieli łagodniejszej, powinni ją zastąpić czerwoną. Po obfitym posmarowaniu bułki ajwarem było to smaczne i za te pieniądze na pewno warto spróbować. Za 12 zł można się najeść jak średnim kebabem. [singlepic id=949 w=320 h=240 float=] [singlepic id=950 w=320 h=240 float=] [singlepic id=951 w=320 h=240 float=] [singlepic id=952 w=320 h=240 float=] [singlepic id=953 w=320 h=240 float=] Panowie dostali swoją pljeskavicę z frytkami i wymiękli. Kotlet bardziej płaski niż ten w bułce, ale to frytki zostały bohaterem wieczoru. Czegoś takiego jeszcze nie jadłem. Suche, spalone i twarde, jak kamień. Puste w środku – chyba były dłuuugo w gorącym tłuszczu, a potem jeszcze leżały gdzieś z boku, by przed podaniem ponownie trafić do frytury. Paweł: Diabli mnie podkusili na te frytki do pljeskavicy – w standardzie była w lepinji, czyli pieczonej na miejscu bułce. Za taką profanację polskiego ziemniaka kucharza kazałbym zakuć w dyby na środku kieleckiego Rynku i karmiłbym go tym badziewiem. Jeśli zaś chodzi o kotlet, to nie był w mojej ulubionej, zmontowanej z trzech rodzajów mięsa (baraniny, wołowiny, wieprzowiny) wersji, była wyłącznie wołowina, ale w smaku do zaakceptowania, choć z kilkunastu, które jadłem w życiu w niemal wszystkich krajach byłej Jugosławii, ta była dość biedna. Bo mięso miało grubość pół centymetra, więc było za bardzo wysmażone, a powinno być lekko różowe w środku. Sytuację nieco uratował ajwar, czyli pasta z pomidorów, papryki i bakłażanów, zgadzam się z Żorżem, smaczna. Mięsu do towarzystwa brakowało kawałka pomidora, ogórka, może płatków chilli do przyprawienia, czy słynnego bałkańskiego kajmaka. Była tylko cebula. [singlepic id=946 w=320 h=240 float=] [singlepic id=954 w=320 h=240 float=] [singlepic id=955 w=320 h=240 float=] Żorż: Zapytałem, gdzie moje cevapcici. Okazało się, że pani nie zapisała tego zamówienia (podobnie jak wcześniej mojego piwa – wcina się Paweł). Więc cóż, trzeba było znowu poczekać. Paweł nie zaspokoił głodu, więc domówił sałatkę z ośmiornicą (28 zł). Cevapcici. Podobnie jak pljeskavica podane były w bułce. Moja okazała się dużo smaczniejsza niż ta żony, większa, bardziej puchata i wilgotniejsza. Kilka wałeczków wołowiny plus ajwar do środka. Ciężko było to trzymać rękach, więc jadłem sztućcami. Bułka była gorąca i smaczna, mięso również gorące, soczyste i dobrze doprawione. Ajwar bardzo dobrze podkreślał smak. Dla mnie było to najbardziej udane danie z dotychczas zamówionych. Za 12 zł jest to bardzo dobra alternatywa dla kebaba. [singlepic id=944 w=320 h=240 float=] [singlepic id=945 w=320 h=240 float=] Sałatka z ośmiornicą wyglądała kusząco: [singlepic id=956 w=320 h=240 float=] [singlepic id=957 w=320 h=240 float=] [singlepic id=958 w=320 h=240 float=] Żorż: Dla mnie miała jedna istotną wadę – ośmiornica była twarda i gumowata! Paweł: Potwierdzam, nieco twardawa, zjadłem dwa kawałeczki i oddałem mecz walkowerem. Na szczęście w morzu rukoli pływały wielkie, zielone niedrylowane oliwki. No i (nareszcie!) sosjerka pełna chorwackiej oliwy z mnóstwem czosnku i ziół. Podsumowanie Żorża: Lokal ma ogromny, lecz póki co, niewykorzystany potencjał: kapitalne położenie, ciekawe menu i dobre ceny. Poza tym osoby kibicujące Vive Kielce mogą tam spotkać zawodników i trenera Wentę. Rachunek dla 4 osób wyniósł 151 zł. Za te pieniądze na pewno można zjeść lepiej i… szybciej. Ja długo się w Rozmarynie nie pojawię, odczekam miesiąc, aż kuchnia i obsługa się zgra, a dania zaczną smakować tak, jak powinny. Na cevapcici jednak Was namawiam, bo w tej cenie jest to świetna kanapka. Podsumowanie Pawła: Ceny bardzo, bardzo OK, jakość darów bożych zróżnicowana, od ohydnych frytek, przez biedną pljeskavicę i przeciętną sałatkę z ośmiornicą, do przyjaznych dla brzusia bruschetty i ajwaru. Plus za wino w karafkach i fajne szkło do niego. Aha, warto byłoby wrzucać koło dań jakąś dekorację, choćby parę listków bazylii, bo samotny kotlet na wielkim białym talerzu wygląda tragicznie. Mimo sporej porażki w pierwszym podejściu, spróbuję Rozmarynu za jakiś czas. Jak kelnerki się trochę ogarną, bo na razie starają się być miłe, ale są nieporadne, a kucharz wprawi w chyba obcej dla niego kuchni. Czyli: Rozmarynie, ja cię jeszcze nie skreślam, ale rozwijaj się! Tego samego dnia (lecz sporo wcześniej) pljeskavicę jadł tam Mocny. Jego videorelacja TUTAJ.
numer podkładu: 1601 Power Music (wojsk) OpisO MÓJ ROZMARYNIE, ROZWIJAJ SIĘ - Power Music (Muz. i tekst ludowe) O mój rozmarynie, rozwijaj się! O mój rozmarynie, rozwijaj się! Pójdę do dziewczyny, Pójdę do jedynej, zapytam się. Pójdę do dziewczyny, Pójdę do jedynej, zapytam się. A jak mi odpowie: "Nie kocham cię", A jak mi odpowie: "Nie kocham cię", Ułani werbują, strzelcy maszerują, Zaciągnę się. Fragment tekstu:O MÓJ ROZMARYNIE, ROZWIJAJ SIĘ - Power Music (Muz. i tekst ludowe) O mój rozmarynie, rozwijaj się! O mój rozmarynie, rozwijaj się! Pójdę do dziewczyny, Pójdę do jedynej, zapytam się. Pójdę do dziewczyny, Pójdę do jedynej, zapytam się. A jak mi odpowie: "Nie kocham cię", A jak mi odpowie: "Nie kocham cię", Ułani werbują, strzelcy maszerują, Zaciągnę się. Ułani werbują, strzelcy maszerują, Zaciągnę się. Dadzą mi konika cisawego, Dadzą mi konika ...
Czasami tak wygodnie zasiedzimy się w tej naszej bezpiecznej sferze komfortu, że wołami nas z niej nie wyciągnąć. Tak kurczowo trzymamy się utartych przyzwyczajeń. Utartego toku myślenia … o sobie. Tego nie potrafię. To nie dla mnie. To też nie. I to też nie. Tylko dlaczego z pewną taką zazdrością patrzymy na innych? Bo robią to, o czym my marzyliśmy od zawsze. Ale tylko marzyliśmy. Callanetics to nie dla mnie. Przez lata tkwiłam w tym przekonaniu. Zazdrościłam innym – sylwetki. Ale tylko … zazdrościłam. Aż spróbowałam Callanetics. Nie wiem dlaczego tak długo myślałam, że to nie dla mnie. Wbiłam sobie to do głowy i ugruntowałam na długie lata na podstawie wątłych przesłanek. W jakiejś gazetce wpadłam na zestaw ćwiczeń do Callaneticsu. Nie doczytałam do końca. A już miałam swoje zdanie. “To nie dla mnie”. Tymczasem po latach spróbowałam. Przypadkowo. Trochę wbrew własnym uprzedzeniom. Okazało się, że to świetne rozwiązanie … dla mnie. Sposób na odrobinę gimnastyki, w ciasnym mieszkaniu, przy małych dzieciach. Gimnastyki, która skutecznie pomaga wyprostować skrzywione plecy. Po prostu czuję, jak wszystkie mięśnie pracują. A skoro pracują, to się wzmacniają. A wzmocnione mięśnie grzbietu, brzucha i inne ciągną w górę przygarbiony kręgosłup. Nagle nasza sylwetka staje się bardziej wysmukła, bardziej sprężysta. A wystarczyło tylko spróbować. Ale żeby spróbować … Trzeba było przełamać wewnętrzny opór. Przezwyciężyć stare przekonanie (To przecież nie dla mnie). Włożyć odrobinę wysiłku, by pierwszy, drugi, trzeci raz przebrnąć przez serię ćwiczeń. Dalej idzie już z siła przyzwyczajenia jest taka, że nowe rzeczy, kiedy nikt czy nic nas do nich nie zmusza, odkładamy na później. [Tweet “Głupie nie są rzeczy, które wymyślasz. Głupie jest to, że ich nie realizujesz.”]Bo wszystko, co nowe, wymaga wysiłku. Nauczenie się czegoś nowego, wyjście do nowych osób, wyrobienie w sobie nowego nawyku np zdrowszego jedzenia. Ale niestety … [Tweet “Jak szybko nie teraz, staje się nigdy. M. L. King”]Wygodniej jest tkwić w strefie komfortu, w starej dobrze znanej rutynie i się z niej nie ruszać. Wygodniej mówić sobie (z góry, z zasady, od ręki): To nie dla mnie. I w ogóle nie próbować. Albo spróbować. Tak dla spokokju sumienia. Ale bez większego wysiłku. Po łepkach. Przyjmując pierwszą napotkaną przeszkodę jako wystarczające usprawiedliwienie, by dać sobie spokój. A nie mówiłem. To nie dla mnie. Jogging, joga, programowanie, stworzenie własnej firmy, zaangażowanie się w jakiąś działalność społeczną czy polityczną. To nie dla mnie. [Tweet “Kto nie wierzy we własny rozwój, ten na zawsze pozostanie szarym przechodniem. Goethe”]Wrócić do bezpiecznej dobrze znanej strefy komfortu. Do codziennej, dobrze opanowanej rutyny. Zaszyć się w niej. Do motywującej … do niczego przekonania, że to nie dla mnie. To też nie dla mnie. I to też. Wreszcie mieć święty spokój. Zero stresu. A dalej żyć, nie umierać. A jak umierać, to z idealną pracę. Niewiele odpowiedzialności. Wszystko jest tak shierarchizowane, że gdy pojawia się problem, przekazuję pałeczkę komuś wyżej. Codzienna bezpieczna rutyna. Ale większość moich kolegów skarży się właśnie na to. Tracą motywację, bo cały czas robią to samo. I czują, że się nie rozwijają. Odchodzą do innej pracy. Nawet jeżeli ta też będzie monotonna. Zawsze to jakaś zmiana. Bo jakaś wewnętrzna siła pcha nas do nieustannego rozwoju. Do przechodzenia samego siebie. Człowiek to brzmi dumnie. Chcesz robić postępy? W czymkolwiek. To wymaga wysiłku. Nie świętego ktoś mądry, mądrze powiedział:[Tweet ” Problem to okazja w przebraniu.”]Bo dobrowolnie, nieprzymuszeni przez okoliczności, niechętnie wychodzimy ze strefy komfortu. Tak się bezpiecznie w niej zasiedzieliśmy. Czasami tylko problem, potrafi nas z niej ruszyć. Czasami choroba sprawia, że zmieniamy nasze przyzwyczajenia żywieniowe i zaczynamy żyć kiedyś się w coś takiego wpakowałam. Chorobę, która wynikała z mojego starego trybu życia. Ta choroba była sygnałem alarmowym. Wymusiła na mnie pewne zmiany. Więcej się ruszam i lepiej odżywiam. Te zmiany wyszły na dobre mojemu zdrowiu. Ale na początku był problem. Bez niego nic by się nie zmieniło. Bo by coś się zmieniło, potrzeba w to włożyć wysiłek. A tego zwyczajnie się nam nie chce. Ale czy trzeba czekać, aż wstrząśnie nami problem?Aż popadniemy w jakieś choróbsko od tego nieusatnnego narzekania. Moje życie jest szare i do dupy…[Tweet “Dlaczego nie ryzykować chodząc po drzewach. Przecież to na nich rosną owoce. M. Twain”]Czasami wystarczy spróbować czegoś nowego. Nawet jeżeli w głębi ducha wiem, że to nie dla mnie. Bo na początku do każdej nowej rzeczy trzeba się przekonać. A to wymaga czasu. Tak jest chociażby z banalnym smakowaniem nowych potraw. Pamiętam, jak pierwszy raz w życiu jadłam ostrygi. Nie smakowały mi. Za drugim razem było już dużo lepiej. Akurat ostrygi to nie moja para kaloszy. Ale np Callanetics to jest to. Dla mnie. Sama nie wiem dlaczego tak konsekwentnie odrzucałam go przez lata. Bo to nie dla mnie. Wiedziałam to bez i zaskoczyłam samą siebie. Lubię to. Pewne rzeczy po prostu trzeba spróbować. By lepiej poznać samego siebie. Nawet jeżeli czasami tak bardzo się nie chce.[Tweet “Zwycięzcy robią to, czego przegranym się nie chciało. nie spróbujesz, może nie będziesz wiedział, że kręci Cię majsterkowanie. A może znajdziesz w ten sposób to, czego szukałeś przez całe życie. Pasję, nowe umiejętności, nowy zawód. Majsterkowanie? Przecież to tylko dla facetów. Więc nie dla mnie. Tak sobie mówię. Ale mam takie wewnętrzne przeczucie, że spodobało by mi się. Tylko nie mogę się do tego zabrać. Nie wiem od czego zacząć. Na początek trzeba by poszukać materiałów, nauczyć się czegoś nowego, przełamać wewnętrzne opory. A to wymaga wyjścia ze sfery komfortu. Czy mi się chce?A czasami wystarczy się tylko za coś zabrać, by wciągnęło. Czy słyszeliście o zasadzie 2 minut? Jeżeli możesz zrobić coś w 2 minuty, to zrób to od razu. Jeżeli stosujecie ją u siebie, to pewnie zauważyliście, że potrafi czynić cuda. A czyni cuda, bo zmusza do chętnie odłożyło by się jakiś administracyjny papier na później. Ale siadamy do niego, bo to przecież zajmie tylko 2 minuty. Wtedy okazuje się, że nie taki diabeł straszny. A jaka jest z próbowaniem czegoś nowego. Czasami ciężko się za to zabrać. Zwłaszcza, gdy nie ma kogoś, kto poprowadził by nas za rękę. Najtrudniejszy jest pierwszy krok. Tymczasem nasz umysł jest nastawiony na uczenie się nowych rzeczy. Homo sapiens. To nie homo to nasza siła napędowa. O ile nie zaszyjemy się w sferze komfortu, ile satysfakcji potrafi nam dać np poznanie nowych osób. Tylko, że najpierw trzeba wyjść do ludzi. Ile satysfakcji daje nam nauczenie się czegoś nowego. Tylko najpierw trzeba przezwyciężyć własne lenistwo i pierwsze trudności. Bo wszystko jest trudne, zanim stanie się proste. Ale czasami wolimy mieć święty spokój. A dalej żyć, nie umierać. A jak umierać, to z dlaczego? Dlaczego nie spróbować nowych rzeczy? Sięgnąć po nowe smaki? Wtedy dopiero czujemy, że żyjemy. W głębi ducha pragniemy się rozwijać. Mamy ciekawość świata, ludzi i życia. Od dziecka. To ona pcha nas na przód. Dlatego tak hucznie świętujemy każdy kolejny rok. Co przyniesie nam dobrego?Czasami warto dać się zaskoczyć. Mnie ostatnio zaskoczył przepis na zupę gruszkowo – marchewkową. Zaskoczył mnie sam pomysł. Zaskoczyło mnie to, że tak mi ta zupa zasmakowała. Na szybko podrzucam przepis. Zupa nam będą:3 gruszki, 4 marchewki, 1 l rosołu z kury, 3 cebulki, szczypta kminku, sól i gruszki, kroimy na kawałeczki. Marchewkę kroimy w garnku lekko podrumieniamy cebulkę, w niewielkiej ilości marchewkę i gruszkę. Zalewamy rosołem z kury. Doprawiamy do smaku. Ja moją zupę nagotowywałam bezpośrednio na kawałku mięsa. I też mi smakowało. Posmakujcie. Polecam. Smakujcie nowych rzeczy, bo to dodaje smaku naszemu życiu. A czasami po prostu wystarczy ruszyć się z domu. Chociażby dla rozgrzewki. Pozdrawiam serdecznieBeata
#1 Witajcie.... Piszę chyba dlatego, że szukam pocieszenia.... Chciałabym znaleźć jakiś promień nadziei i się go kurczowo złapać..... Zacznijmy od początku. W dzień planowanej @ zrobiłam badanie beta hcg. Wynik 0,1. Tydzień później powtórzyłam i już 64,6 co wskazuje na 3-4 tydzień. W kolejnym tygodniu wybrałam się na USG niestety pęcherzyka brak. Była to bardzo wczesna ciąża więc nie przejmowałam się zbytnio. Lekarz kazał mi wstawić się u niego po 1,5 tygodnia. Niestety i kolejne USG nic nie wykazało. Tydzień stresu i oczekiwania i udało się wypatrzyć na ekranie malutki pęcherzyk (wg miesiaczki powinien być to 7t natomiast USG wskazywało 5t). Kolejna wizyta zaplanowana na za dwa tyg (konkretnie na dziś). Wg @ to juz 9t natomiast według USG.....6t. Przez dwa tygodnie płód urósł tyle ile powinien przez tydzień. Pozatym róźnica pomiędzy wiekiem wynosi juz 3t.... Lekarz stwierdził, że może i płód urósł, ale w tym czasie nie rozwinął się praktycznie nic.... Padły słowa, których za nic nie chciałam usłyszeć "jest 1 % szansy, że płód jest zdrowy".... Załamałam się.... Niespełna rok temu moja poprzednia ciąża obumarła w 7 tygodniu i musiałam mieć łyżeczkowanie. Długo zajęło mi dojście do siebie, nie chce tego przechodzić znowu Dziś zrobiłam bete i wynik wskazuje na 6 tydzien. Za dwa dni powtórze znowu.... Wiem, że nikt nie jest tu jasnowidzem. I nikt nie może mi powiedzieć, że wszystko będzie dobrze. Ale może któraś z Was była w podobnej sytuacji.... Pomóżcie.... reklama #2 W podobnej sytuacji była moja siostra. Chcieliśmy wierzyć, że będzie dobrze i przysyłaliśmy leki na podtrzymanie (luteinę) bo ona w Anglii i niestety tam lekarze bardzo bagatelizowali sprawę. Ona dodatkowo miała krwawienia które po lekach się zatrzymały ale rozwój zarodka nie postępował. Ostatecznie w 12 tyg dowiedziała się że rozwój zatrzymał się na 6 i było to puste jajo płodowe. Ta świadomość trochę jej pomogła ponieważ nie wytworzył się tam nawet zalążek człowieka. U Ciebie może być zupełnie inaczej. Być może zapłodnienie było później niż w standardowym 2 tyg od OM i stąd ta rozbieżność, być może masz długie cykle... Jeśli jednak nie uda się tym razem nie załamuj się, tylko na spokojnie poszukaj przyczyny, tym bardziej, że to nie pierwszy raz. Być może właśnie masz niedobór progesteronu, który uniemożliwia dalszy rozwój na poziomie zarodka jeszcze. Piszesz że rok temu straciłaś ciążę w 7tyg. Czy wiesz jak dużo ciąż w tym okresie ulega poronieniu? Wiele kobiet nawet tego nie wie, bo spóźnia im się okres, a potem znów pojawia się krwawienie. I tak naprawdę wielu lekarzy uważa, że do 12 tygodnia wszystko może się wydarzyć i nie można od razu się nastawiać. Wiem, że to trudne, kiedy bardzo chcesz dziecka, ale musisz pozwolić sobie na trochę dystansu do tego. Bieganie do lekarza co kilka dni i ciągłe testy Ci nie pomogą. A stres dodatkowo może przeszkodzić w staraniach. Wiem, co mówię, bo co prawda moja historia jest inna, ale też swoje przeszłam. Więc nie załamuj się, tylko pomyśl, że czasem trzeba trochę dłużej poczekać, ale na pewno będzie Ci to wynagrodzone. Trzymam kciuki i serdecznie pozdrawiam #3 Byłam w podobnej sytuacji. Do lekarza zgłosiłam się w 7 tygodniu, gdzie na usg stwierdzono pęcherzyk bez echa zarodka, i skierowano do szpitala. Tam dr zrobił poziom bety, długie usg i nie znalazł serduszka, jednak stwierdził że poczekamy jeszcze tydzień jaki pamiętam... i okazało się że serduszko jest. Zarodek zwyczajnie był młodszy, bo wszystko zależy od długości cyklu, jajeczkowania i wielu innych czynników. Skonsultuj to jeszcze z innym lekarzem żeby czegoś za szybko nie zrobić.. jak to wtedy powiedział ten lekarz w szpitalu, na rzeczy ostateczne zawsze jest czas co w moim wypadku zaowocowało tym że mój trzeci, piękny synek śpi w pokoju obok. Trzymam za Ciebie i Twoje maleństwo kciuki. #4 Kurcze trzymam kciuki żeby stał się cud ... biologia to nie matematyka tu nie zawsze 2 plus 2 daje 4 , jednak w początkowym stadium rozwoju zarodki rozwijają się i rosną tak samo ... więc ... 6 lat temu zawitałam na forum poronienia to było na wczasach ... cieplutko , plaża , palmy i postanowiliśmy z mężem że może czas założyć rodzinę po powrocie test i 2 kreseczki , kurde ale się cieszyliśmy ...aż do usg jakoś w 4 tc , macica nie powiększona , pęcherzyka brak , potem plamienie , szpital i czekanie co 2 dni usg i nic , nic ....i poszłam do domku , taka pusta , czułam się jakby ktoś mnie okradł ....doszło do zapłodnienia i tyle ...na tym się skończyło , komórki się nie podzieliły ... płakałam długo , ale po latach podchodzę do tego z dystansem ,jednak 1 listopada zawsze zapalam znicz pod krzyżem, dla mojego i innych aniołków w niebie , bo nawet jeśli to były tylko 2 komórki ...to były dla mnie najważniejsze. Niecałe 3 mc później po terapi hormonami zaszłam w ciąże i mam 5 latka , a teraz ( też po wielu problemach ) jestem w 37 tc Trzymam kciuki za ciebie ! musisz wierzyć ! to natura ! ja wierzyłam nawet kiedy lekarze dawali 0 procent szans , i dzidziuś przyszedł tylko 3 mc pOźniej ! #5 Niestety, "na dwoje babka wrozyla", ale jesli pecherzyk rosnie, to jest jakas szansa. Mialam podobna sytuacje w ostatniej ciazy - na pierwszym scanie wygladala na duzo mlodsza, po tygodniu okazalo sie ze przyrost jest 0,4mm, co moglo byc zwyklym bledem pomiaru. Ciaza nie rozwijala sie, ale ona nie rosla, a Twoja ciutke przyrasta, wiec moze faktycznie mialas owulacje pozniej i jest mlodsza... 3 tygodnie to duza roznica, ale ja bym jeszcze poczekala. EM-Ka, ja tez w Anglii. Uwazam, ze lepszym rozwiazaniem jest wczesna diagnostyka niz pakowanie sie luteina. Identyczna sytuacje mialam w styczniu 2011r - hodowalam sobie "pustaka" na luteinie, w efekcie skonczylo sie krwotokiem w przebiegu poronienia w 12 tygodniu. Teraz, po 3 poronieniach, mam prawo do wczesnego scanu. #6 agugucha przykro mi z powodu twojej pierwszej straty, zapalam światełko dla Aniołka (*) twoja aktualna sytuacja nie rokuje najlepiej ale do póki jest ten 1% szans zawsze trzeba wierzyć, jest tu na forum dużo dziewczyn które doświadczyły poronienia lub kilku, sama straciłam dwie ciąże i mam moje dwa ukochane Aniołki zawsze przy sobie, zajrzyj na wątek ciąża po poronieniu, nie jest łatwo po takich doświadczeniach, trzeba dać sobie czas na żałobę i refleksję ale również trzeba wierzyć że po burzy wychodzi słońce i że nasze dzieci są teraz w lepszym miejscu, są w niebie... trzymam mocno kciuki żeby twoja kruszynka jednak przeżyła &&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&& odzywaj się do nas #7 Dziewczyny bardzo dziękuję za wsparcie.... Liczyłam po cichu, że to może poprostu jakieś niedopatrzenie, błąd lekarza... Ale inny lekarz potwierdził, że sytuacja nie jest za ciekawa. "Jedyne co możesz zrobić teraz to modlić się o cud"- powiedział. No więc modlę się o cud i czekam dalej... Jutro i w środę mam powtórzyć bete. Jeżeli będzie przyrost to poczekamy. Jeżeli spadek to w piątek mam iść do szpitala. Trzymajcie proszę kciuki... #8 Kłaczek zgadzam się w zupełności, tylko to nieludzkie, że każą czekać do 3 poronienia Siostra po 30tce i czas ją nagli a poza tym każda taka sytuacja zostawia ślad i mniejszą lub większą traumę... Wtedy działaliśmy na szybko, teraz radzę siostrze prywatnie się badać, choć koszty są ogromne. #9 Powtorzylam dzis badanie poziomu bety... Niestety nie udalo sie. Przyrost tylko 9% w ciagu 48h... Dzis odstawiam duphaston i czekam co dalej. Oby wszystko wydarzyło sie szybko i obyło bez lyczeczkowania... reklama #10 Kłaczek zgadzam się w zupełności, tylko to nieludzkie, że każą czekać do 3 poronienia Siostra po 30tce i czas ją nagli a poza tym każda taka sytuacja zostawia ślad i mniejszą lub większą traumę... Wtedy działaliśmy na szybko, teraz radzę siostrze prywatnie się badać, choć koszty są ogromne. W Polsce jest to samo - o ile pamietam tez 3 poronienia daja prawo do jakichkolwiek badan refundowanych. Jest to nieludzkie, ale w sumie 1 poronienie naprawde moze byc przypadkowe, nie wynikajace z jakiegos problemu zdrowotnego. Po drugim jednak warto by sie juz moim zdaniem przyjrzec sprawie, chocby po to, zeby oszczedzic psychike matki, ale... Kto by sie tym przejmowal? Po 3 poronieniach mialam tu robiony scan, hormony i oboje mielismy pobrana krew na jakies podstawowe genetyczne. Tyle zrobili, stwierdzili ze wszystko jest cacy, a problemem na pewno jest moj wiek. Nie wiem, jakby to wygladalo, gdybym byla mlodsza. Traumy to sie juz Twoja siostra nie pozbedzie, to nawet po 1 poronieniu nas dostaje i juz nie puszcza. Kazda kolejna ciaza bedzie naznaczona lekiem przed poronieniem - to juz taki deal. Agugucha, to bardzo wczesna ciaza, wiec powinno sie udac bez zabiegu. Zwlaszcza ze odstawilas progesteron. Wspolczuje Ci tego doswiadczenia, mam nadzieje ze uda sie w miare bezbolesnie (w tym fizycznym sensie) oczyscic organizm. W analogicznej sytuacji (ciaza nie rosla, nie powiekszala sie zupelnie) poszlam na "tabletki" - tu sa opcje do wyboru - i udalo sie zamknac sprawe w 3 dniach. Jesli to Cie pocieszy, to prawdopodobnie masz do czynienia z ciaza bezzarodkowa, prawdopodobnie w Twojej macicy nie ma dzidziusia, tylko pusty pecherzyk. Mam nadzieje, ze to Ci pomoze - mnie pomogla swiadomosc, ze nie bylo dziecka, ze nie dotknela nas smierc, a jedynie zlosliwy "figiel" natury. Trzymaj sie, dziewczyno.
o mój spadochronie rozwijaj sie